Z Filipem jestem już od prawie dwóch lat. Różnie to
między nami bywa. Zawsze staram się mu jakoś pomóc, jednak jest
to uciążliwe i trudne. Poznaliśmy się w pierwszej klasie
gimnazjum, półtora roku po mojej przeprowadzce do Koszalina. Zawsze
na lekcjach siedział w ostatnim rzędzie i w ogóle się nie
odzywał. Na przerwach siedział w kącie i z nikim nie rozmawiał.
Czasami tak po prostu znikał na dzień, dwa lub tydzień. Albo po
prostu na przerwy. Wszyscy go ignorowali.
Pewnego dnia, na przerwie, gdy siedział na podłodze,
podeszłam do niego i najzwyczajniej się uśmiechnęłam. Spojrzał
na mnie spode łba, a jego ciemne oczy błysnęły w zdziwieniu.
Jednak nie odwzajemnił uśmiechu.
- Cześć – powiedziałam, siadając naprzeciw niego
po turecku.
- Cześć – rzadko można było usłyszeć jego
głos na lekcji, więc zaskoczyło mnie to jaki jest przyjemny i
niski.
- Czemu siedzisz tu tak sam?
Cisza. Zastanawia się nad odpowiedzią czy nie ma
zamiaru jej udzielić? Pochyliłam głowę tak, że moje rudawe
włosy, których nie cierpię, opadły mi na twarz.
- A z kim
mam siedzieć? - zapytał drwiąco Filip.
- Czujesz się samotny?
- szepnęłam ze smutkiem wyczuwalnym w głosie.
- Nie użalaj
się nade mną, Magda. - krzyczał szeptem. Wszystko w nim krzyczało.
Tak, jakby coś go bolało. Widziałam to już pierwszego września.
Cierpi. - Idź do swoich przyjaciółeczek, poplotkować o serialach!
Zostaw mnie.
Wstałam, patrząc na niego. Miałam łzy w oczach, ale
nauczyłam się już dawno je zwalczać.
- Nie mam
przyjaciółeczek. Też jestem sama.
I odeszłam. Czułam jego wzrok na sobie przez całą
resztę przerwy, czyli jakieś dwie minuty. A potem na matematyce,
biologii i fizyce. Na przerwach znikał. Tak właśnie się
poznaliśmy.
Następnego dnia rano, mimo że pierwszą lekcję
mieliśmy dopiero o 8:50, przyszłam do szkoły na 8. Na dworze lało,
więc cała mokra i zziębnięta zostawiłam kurtkę w szatni. Na
szczęście zostawiłam wczoraj w szafce sweter, bo nie był mi
potrzebny. Otworzyłam ją i zarzuciłam na siebie długi, gruby,
musztardowy sweter we wzorki. Zostawiłam tam książki i poszłam do
biblioteki. Nie spodziewałam się tego, że będzie w niej Filip.
Cicho otworzyłam drzwi, a on podniósł głowę.
- Śledzisz
mnie? - spytał z lekkim uśmiechem na twarzy. Otworzyłam usta ze
zdumienia. Pierwszy raz widzę, żeby się uśmiechał.
- Nie, ja
tylko... - jąkałam się jak bym zobaczyła ducha. - Co czytasz?
Zmienianie tematu zawsze pomaga, więc może teraz
także zadziała.
- „Pamiętnik narkomanki”, czytałaś?
- Nie, ale nie brzmi zachęcająco... Pewnie jest smutna. Czemu
czytasz takie książki? - na to już nie odpowiedział. Za to
poszedł wgłąb biblioteki.
- Co chcesz wypożyczyć? - teraz to
on zmienia temat...
- Jeszcze nie wiem, coś lekkiego. - mówiłam
zza jego pleców.
- Pewnie jakąś lekką fantastykę? Przykro
mi, na tym się nie znam. Wolę książki na faktach, o problemach i
o czymś ważnym, a nie o wampirach czy innych takich stworach. -
rzucił z pogardą.
Zatrzymałam go i stanęłam naprzeciwko niego.
-
Nie, nie chodzi mi o „lekką fantastykę” jak to ująłeś.
Chodzi mi o coś przyjemnego, żebym się odstresowała i oderwała
od życia, a nie pogrążyła w smutku. Też mógłbyś spróbować.
- Przepraszam. Pójdę po bibliotekarkę, może ci coś doradzi.
Pokiwałam głową i zaczęłam przeglądać książki.
„Pamiętnik narkomanki”... czemu on czyta takie rzeczy? Może też
ma jakieś problemy? Rozmyślania przerwała mi bibliotekarka, z
której pomocą wybrałam książkę.
Po tym wydarzeniu, co tydzień spotykaliśmy się w
bibliotece i czytaliśmy razem, wybieraliśmy książki i czasem
wymienialiśmy kilka zdań. Minął wrzesień - wszystkie liście
zrobiły się żółte; październik – spadały gromadami; zaczął
się listopad – zostały pozamiatane z cmentarza, groby ozdobione
zostały kwiatami. Spadł śnieg.
Wbiegłam do domu cała posypana białym puchem.
-
Cześć wszystkim, już jestem! - krzyczałam, zdejmując płaszcz i
wieszając go przy kominku.
Buty, całe w śniegu, również
musiałam tam postawić. - Tylko się przebiorę i możemy iść!
Pierwszy listopad. Wbrew pozorom, lubię to święto.
Jest tak rodzinnie. Najpierw idziemy na cmentarz, a potem jedziemy do
Szczecinka do babci. Wieczorem odwiedzamy tamtejszy cmentarz,
nocujemy u niej i wracamy rano do Koszalina. Mama zawsze boi się
wracać po ciemku, więc wracamy rano. Pobiegłam na górę do
swojego pokoju i przyszykowałam sobie ubrania. Rozczesałam włosy i
zaplotłam długi warkocz. Przebrałam się w biegu i po minucie
byłam już gotowa do wyjścia na dole. Mama krzątała się w
kuchni, pakując sałatki, ciasta i inne potrawy, które miała
zabrać do babci; tata pakował torby do samochodu, a Milenka,
nazywana w domu Luną, bawiła się z psem na dworze. Dostałyśmy go
trzy lata temu, wabi się Bruno. Jest małym kundelkiem, ale i tak ją
uwielbiamy.
- Mamo, pomóc ci w czymś?
- Nie, możesz już
się z Lenką pakować do samochodu. Nakarmiłyście Bruna?
-
Przecież sama mu dawałaś rano – śmieję się, ale mama zaraz
gasi mnie nieprzyjemnym krzykiem.
- Nie widzisz, że jestem
zajęta?! Wsiadaj już do samochodu i zabierz Milenę z dworu!
Sprawdziłaś czy wszystko wzięłaś? Nic przydatnego nie robisz!
Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Wyszłam na dwór,
cicho zamykając drzwi za sobą. Mama wciąż na mnie krzyczała.
- Luna, chodź już do samochodu – wzięłam siostrę na ręce i
wsadziłam do fotelika w samochodzie. Bruno wskoczył za nią i
usiadł jej na kolanach.
- Tylko zapnij ją dobrze, Magdo! -
krzyknął tata, wychylając głowę zza klapy bagażnika.
Gdy już wszyscy siedzieliśmy w samochodzie założyłam
słuchawki, żeby nie słyszeć cichych kłótni po francusku.
Rodzice nie kłócili się po polsku, bo nie chcieli, żeby Milka
słyszała jak sobie wytykają błędy. Zapominali jednak, że byłam
w grupie zaawansowanej francuskiego już drugi rok. Podczas, gdy mama
i tata się kłócą, a Milena śpi, przytulając się do Bruna, po
mojej głowie chodzą teksty piosenek, słowa wypowiedziane przez
Filipa, moje ulubione wiersze, różne książki, ludzie. Rozmyślam
nad wszystkim. Szczególnie myśl o jednej, małej osóbce, której
nie mogłam poznać, a czuję się jakbym znała ją długo. Miała
się nazywać Julka. Moja najmłodsza siostra. Miała się urodzić
rok po Milenie. Umarła przy porodzie. Chyba nie tylko ja nadal nie
mogę się pogodzić z tym, że nie żyje. Z tym, że jej grób jest
taki malutki. Często zastanawiam co się z nią dzieje. Nie miała
nawet okazji nas poznać, nawet nie miała okazji nauczyć się
mówić. Milena o niej nie wie, więc nie rozmawiamy o tym. Zresztą,
nawet gdy śpi lub jest w przedszkolu o niej nie mówimy. Nie
dorośliśmy do tego i nie wiem czy kiedykolwiek dorośniemy.
Nie zorientowałam się nawet kiedy zasnęłam. No ale
cóż.
Wszystkich Świętych minęło tak jak zawsze,
cmentarz, dom, cmentarz, dom. Rodzice na chwilę przestali się
kłócić, a ja się uśmiechnęłam. Jednak gdy zobaczyłam, że
stoją na dworze i krzyczą powiedziałam wszystkim, że jestem
zmęczona i resztę wieczoru przeleżałam w łóżku słuchając
swoich ulubionych piosenek, czytając i płacząc. W pewnym momencie
mój telefon zaczął wibrować. Serce podskoczyło mi do gardła.
Zazwyczaj nikt do mnie nie dzwonił ani nie pisał.
„Czy tylko ja zamiast siedzieć z rodziną czytam
książki i słucham muzyki w łóżku?
Filip”
Mimowolnie uśmiechnęłam się.
„Nie, nie tylko ty. Ale to dobrze, bo myślałam, że
jestem nienormalna”.
Wysłałam.
Nagle pomyślałam sobie, że to wszystko jest głupie.
Że nie widzę sensu życia. Że gdzieś po drodze go zgubiłam. Że
tak naprawdę, to nie wiem po co żyję. Poczułam się jakbym była
niczym. Zupełnym niczym. Spojrzałam w lustro i miałam ochotę
czymś w nie rzucić. Poczułam niesamowitą złość. Wybuchłam
płaczem i miałam ochotę zedrzeć z siebie skórę, chciałam wyjść
ze swojego ciała. Uciec od siebie. Zrobić sobie krzywdę. Odejść.
Utopić się. Tyle sposobów na samobójstwo, a ani jednego nie
potrafiłam wypróbować.
„Jeśli myślisz teraz o śmierci, przestań. Ja też
o niej myślę, codziennie”.
Skąd on o tym wie? Przełknęłam łzy i trzęsącą
się dłonią odpisałam.
„Chcę sobie coś zrobić”
Wbijając paznokcie w szyję położyłam się na łóżko
i płakałam. Po chwili otworzyłam okno i wyszłam prosto w śnieg.
Z pewnego miejsca w szyi zaczęła kapać krew. Na śniegu powstały
trzy czerwone kropki. Szybko przyłożyłam do tego miejsca śnieg.
Tego dnia po raz pierwszy się okaleczyłam.
***
- Magda, co ty masz na szyi? - zapytała
dociekliwie Milena.
Czteroletnia bestia, zauważyła to!
- Nic takiego
– burknęłam, odwracając się. - Chcę spać.
Leżała nade mną na naszym łóżku piętrowym.
Wieszała się na barierce i zwisała, patrząc na mnie.
-
Uważaj, bo spadniesz! - prawie, że krzyknęłam.
Był 3 listopada, niedziela. Wczoraj już wróciliśmy
od babci. Prawdopodobnie jest teraz dopiero 7 rano, ale Milena
musiała mnie obudzić.
- Czy ty nie możesz choć raz pospać
dłużej albo najzwyczajniej mnie nie budzić? - zapytałam
ironicznie.
- Nie chcę mi się już spać. Chcę oglądać
bajkę. - krzyczała, skacząc po swoim łóżku.
- Przestań, bo
zapadniesz mi się na głowę!
Czasami miałam ochotę ją uderzyć. Niechętnie
wstałam z łózka i włączyłam bajkę. Poszłam do łazienki obok
naszego pokoju i znowu zniesmaczona spojrzałam w lustro. Potem
stanęłam na wagę. Gruba świnia.
- Znowu przytyłaś –
mruczałam do siebie z pogardą w głosie.
Na mojej szyi, karku i okolicach obojczyków wyróżniały
się czerwone kreski, cieńsze i grubsze. Ułożyłam włosy tak, aby
Luna nie mogła ponownie tego zobaczyć. Dla bezpieczeństwa
przykryłam się kołdrą po sam nos. Nie mogłam spać. Myślałam o
tym, że dzisiaj nic nie zjem. Że wypiję jedynie sok. A potem
spotkam się z Filipem. Umówiłam się z nim o 17. Do tej pory na
moim ciele pojawiły się dwie nowe czerwone, świeże „kreski”.
Strasznie piekły.
Powoli zaczęłam sobie uświadamiać jak bardzo się
zmieniłam. Co się ze mną stało? Jeszcze we wrześniu całkiem
pozytywna, opatulona musztardowym swetrem czytałam książki w
bibliotece. Nie rozumiem co się stało.
O 17 opowiedziałam o tym Filipowi. Znowu się nie
uśmiechał.
Nic na to nie powiedział. Wyciągnął tylko paczkę
papierosów i przysunął ją do mnie. Nie zareagowałam zbyt
zamyślona. Nie powiedział dziś jeszcze ani jednego słowa prócz
„cześć”. Zapalił papierosa i zaciągnął się. Podniósł
pytająco brwi i przysunął mi zapalonego papierosa. Wzięłam go w
rękę i zaciągnęłam się. Filip wyciągnął jeszcze jednego i
zapalił. Siedzieliśmy na ziemi i paliliśmy w ciszy. Gdy
skończyliśmy Filip podwinął rękaw. Cała jego ręka pokryta była
bliznami. Opuściłam głowę i zdjęłam szalik. Nie potrzebowaliśmy
słów.
Minął listopad. Spotykaliśmy się z Filipem prawie
codziennie. Rzadko kiedy rozmawialiśmy. Zazwyczaj paliliśmy w
ciszy. Na mojej szyi i rękach przybywało blizn, na jego też.
Minęła ponad połowa grudnia. Filip był w szpitalu.
Nadal jest. Nie chcieli mnie wpuścić. Straciłam kogoś z kim
mogłabym pomilczeć i popalić. Nie mam już dostępu do fajek.
Wigilia
Co jest takiego w tym święcie? Nie rozumiem.
Jedzenie, prezenty, choinka, sztuczna miłość. Całe to udawanie,
że wszystko jest dobrze. Milena bawiąca się pod stołem
prezentami, rodzice kłócący się w kuchni po francusku. A ja?
Siedzę i myślę, z obrzydzeniem, patrząc na jedzenie. Otworzywszy,
jakże nieudany, prezent od rodziców uśmiechnęłam się sztucznie
i poszłam na górę. Dostałam od nich książkę, którą czytałam
milion razy. Jest zbyt wesoła i pozytywna na mój nastrój. Jednak
otwieram ją po chwili i zagłębiam się w lekturę. Przerzucając
kartki na mojej twarzy maluje się coraz większe szczęście. Nagle
mam ochotę zbiec na dół do rodziców i ich przytulić. Spędzić z
nimi czas. Bez zastanowienia zbiegam na dół i biorę na kolana
Milkę. Jak co roku oglądają „Kevin sam w domu”. Nie cierpię
tego filmu. Zostaję jednak na kanapie i śmieję się wtedy kiedy
reszta. Śmieszą mnie nawet te najgłupsze sceny. Co się ze mną
stało?
- Nie otworzyłaś reszty prezentów, Mania – gdy
usłyszałam to zdrobnienie poczułam wielkie ciepło na sercu. Nie
pamiętam kiedy ostatnio tak do mnie mówili. Wstaję powoli, biorąc
Milkę na barana. Nurkujemy razem pod choinkę i wyciągamy resztę
prezentów. Zakładam świąteczną czapkę, udając Świętego
Mikołaja i rozdaję prezenty. Milenka biega z Brunem, krzycząc,
żeby rodzice nie otwierali prezentów. Usiadłszy ponownie na
kanapie, z Milką na kolanach, rozpakowuję trzy ostatnie prezenty. W
pierwszym pudełku znalazłam kilka fajnych ciuchów, w czym dwa
cudowne swetry, w drugim nowiusieńki odtwarzacz MP3 i kolczyki.
Trzecie pudełeczko jest dosyć małe. Otwieram je i widzę jeszcze
mniejsze pudełko. Zdziwiona patrzę na twarze rodziców. Zachęcają
mnie gestami do dalszego rozpakowywania prezentu. W tym pudełku jest
następne, owiązane sznurkami i wstążkami. Gdy już udało mi się
zupełnie rozpakować ostatni prezent ujrzałam... Kluczyki. Na
początku byłam zaskoczona, nie zrozumiałam co to ma znaczyć.
Potem tata kazał mi otworzyć okno.
Na podjeździe stał skuter jaki sobie wymarzyłam.
Rzuciłam się na rodziców, przytulając i całując ich.
-
Najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam! - krzyczałam,
ubierając się. - Mogę go wypróbować?
- Oczywiście –
odpowiedział szczęśliwy tata. - Tylko uważaj.
- Będę –
mówiłam wsiadając na skuter.
Jednym, mocnym ruchem odpaliłam go. Warkot silnika
sprawił, że czułam się jeszcze bardziej podekscytowana.
Wyjechałam z podwórka i pojechałam przed siebie. Kręciłam się
po całym Koszalinie, przejeżdżając obok galerii „Forum”,
„Emki”, obok ratusza, dworca i szpitala. Tak. To tam się
zatrzymałam.
„Mamo, będę trochę później, nic mi nie jest,
nie martwcie się.” - napisałam mamie, wchodząc do szpitala.
- Dzień dobry, szukam Filipa Zawadzkiego – kobieta z recepcji
spojrzała na mnie spode łba.
- A kim pani jest? - zapytała
szorstkim głosem.
- Koleżanką, chcę mu złożyć życzenia.
Recepcjonistka pomruczała coś pod nosem i niechętnie
wskazała mi drogę.
Cicho weszłam do sali. Oprócz Filipa nie było na
niej nikogo. Pewnie mają przepustkę na święta albo siedzą w
świetlicy i zajadają się pierogami.
- Cześć, Filip –
odwrócił głowę w moją stronę i przymknął oczy.
- Czego
chcesz? - zachrypiał tak, że się przeraziłam.
- Przyszłam
zapytać, co się z tobą dzieje...
- A co cię to obchodzi?! Jak
chcesz papierosa, to znajdź sobie innego dostawcę, bo tak szybko
stąd nie wyjdę! - przerwał mi rozzłoszczony Filip. Był ode mnie
odwrócony, ale byłam prawie pewna, że oczy ma pełne łez.
-
Nie odpisywałeś, nie odbie...
- Wyjdź stąd! Fajki mam w
szufladzie, bierz ile chcesz i idź! Nie wracaj!
Stanęłam jak wryta. Kazał mi się wynosić. W Boże
Narodzenie. Kiedy przyszłam go wesprzeć. Co mu się stało? Nagle
zaczął się wydzierać. Rzucił we mnie paczką papierosów a potem
kolejną. Szybko schowałam je do kieszeni i wybiegłam. Na korytarzu
oparłam się o ścianę i zaczęłam płakać. Pielęgniarka, która
wbiegła do Filipa po moim wyjściu, by go uspokoić, spojrzała na
mnie krzywo. Wszyscy obecni na mnie patrzyli. Wstałam i ze
spuszczoną głową wyszłam. Na dworze sypał śnieg, mój skuter
stał pod daszkiem, ale i tak był posypany białym puchem. Wsiadłam
na niego i pognałam w miejsce, w którym zawsze siedzieliśmy z
Filipem. To skraj lasu, obok przepływa rzeczka. Usiadłam tam gdzie
zawsze i włożyłam ręce głęboko w kieszenie. Papierosy.
Zapomniałam o nich. Czy chcę znowu zacząć palić? Wiem, że
dzięki temu trochę się wyładuję. Że przestanę przejmować się
tym co stało się w szpitalu. Poczułam wibracje telefonu.
-
Gdzie jesteś? - zapytała mama przez telefon. - Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko... w porządku. Jestem w parku – poniekąd był to
park, ale mało uczęszczany. Więc skłamałam czy nie?
- Wracaj
już do domu, dobrze?
- Dobrze, zaraz będę – starałam się
jak mogłam, żeby głos mi nie drżał. Wyciągnęłam z paczki
papierosa i zapaliłam go. Dobrze, że zawsze mam ze sobą
zapalniczkę. Rozmyślałam o Filipie. Nie powiedział mi co mu jest.
Dlaczego leży tak długo w szpitalu? I dlaczego jest tam sam w
Wigilię? Te pytania dręczyły mnie w drodze powrotnej do domu jak
również w domu.
- Co się stało, kochanie? - zapytała
zaniepokojona mama.
- Nic takiego, wszystko w porządku. -
próbowałam się uśmiechnąć, jednak nie wyszło mi.
-
Przecież widzę, że coś jest nie tak. Możesz mi powiedzieć.
Nie cierpię, gdy tak mówią. Przecież dobrze wiem co
mogę, a czego nie mogę im powiedzieć.
- Nie widzisz, że ona
nie chce rozmawiać?! Daj dzieciakowi trochę swobody! - wydarł się
ojciec, obejmując mnie ramieniem.
- Przestań krzyczeć! Chcę z
nią porozmawiać!
Rodzice znowu zaczęli się kłócić, a ja korzystając
z okazji czmychnęłam do swojego pokoju na górę. Rzuciłam
kluczyki na biurko i poszłam do łazienki. Patrząc sobie w oczy
zastanawiałam się, co stało się z tamtą dziewczyną. Szczęśliwą
i wesołą, mimo że miała wiele problemów i była samotna. Chyba
po prostu się poddała. Kiedy to się stało? Jak? Pytania wwiercały
się w mój umysł niczym gwoździe. Umyłam się i położyłam do
łóżka z słuchawkami w uszach. Zanim poszłam spać, wzięłam
telefon i napisałam do Filipa.
„Przepraszam, nie powinnam była
przychodzić.”
Zgasiłam światło i zamknęłam oczy, z których
płynęły już łzy. Gdy już prawie usnęłam, usłyszałam
wibracje w telefonie. Szybko podniosłam głowę, z nadzieją, że
to sms od Filipa.
„Ja też przepraszam. Śpij dobrze.”
hej. :) Oto pierwszy rozdział mojego nowego bloga. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Miło by było, gdybyście również skomentowali i powiedzieli co Wam się podobało, a co nie. Do zobaczenia! :)
hej. :) Oto pierwszy rozdział mojego nowego bloga. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Miło by było, gdybyście również skomentowali i powiedzieli co Wam się podobało, a co nie. Do zobaczenia! :)