niedziela, 2 marca 2014

Rozdział pierwszy

Z Filipem jestem już od prawie dwóch lat. Różnie to między nami bywa. Zawsze staram się mu jakoś pomóc, jednak jest to uciążliwe i trudne. Poznaliśmy się w pierwszej klasie gimnazjum, półtora roku po mojej przeprowadzce do Koszalina. Zawsze na lekcjach siedział w ostatnim rzędzie i w ogóle się nie odzywał. Na przerwach siedział w kącie i z nikim nie rozmawiał. Czasami tak po prostu znikał na dzień, dwa lub tydzień. Albo po prostu na przerwy. Wszyscy go ignorowali.
Pewnego dnia, na przerwie, gdy siedział na podłodze, podeszłam do niego i najzwyczajniej się uśmiechnęłam. Spojrzał na mnie spode łba, a jego ciemne oczy błysnęły w zdziwieniu. Jednak nie odwzajemnił uśmiechu.
- Cześć – powiedziałam, siadając naprzeciw niego po turecku.

- Cześć – rzadko można było usłyszeć jego głos na lekcji, więc zaskoczyło mnie to jaki jest przyjemny i niski.
- Czemu siedzisz tu tak sam?

Cisza. Zastanawia się nad odpowiedzią czy nie ma zamiaru jej udzielić? Pochyliłam głowę tak, że moje rudawe włosy, których nie cierpię, opadły mi na twarz. 

- A z kim mam siedzieć? - zapytał drwiąco Filip.
- Czujesz się samotny? - szepnęłam ze smutkiem wyczuwalnym w głosie.
- Nie użalaj się nade mną, Magda. - krzyczał szeptem. Wszystko w nim krzyczało. Tak, jakby coś go bolało. Widziałam to już pierwszego września. Cierpi. - Idź do swoich przyjaciółeczek, poplotkować o serialach! Zostaw mnie.

Wstałam, patrząc na niego. Miałam łzy w oczach, ale nauczyłam się już dawno je zwalczać. 

- Nie mam przyjaciółeczek. Też jestem sama.
I odeszłam. Czułam jego wzrok na sobie przez całą resztę przerwy, czyli jakieś dwie minuty. A potem na matematyce, biologii i fizyce. Na przerwach znikał. Tak właśnie się poznaliśmy.
Następnego dnia rano, mimo że pierwszą lekcję mieliśmy dopiero o 8:50, przyszłam do szkoły na 8. Na dworze lało, więc cała mokra i zziębnięta zostawiłam kurtkę w szatni. Na szczęście zostawiłam wczoraj w szafce sweter, bo nie był mi potrzebny. Otworzyłam ją i zarzuciłam na siebie długi, gruby, musztardowy sweter we wzorki. Zostawiłam tam książki i poszłam do biblioteki. Nie spodziewałam się tego, że będzie w niej Filip. Cicho otworzyłam drzwi, a on podniósł głowę. 

- Śledzisz mnie? - spytał z lekkim uśmiechem na twarzy. Otworzyłam usta ze zdumienia. Pierwszy raz widzę, żeby się uśmiechał.
- Nie, ja tylko... - jąkałam się jak bym zobaczyła ducha. - Co czytasz?

Zmienianie tematu zawsze pomaga, więc może teraz także zadziała. 

- „Pamiętnik narkomanki”, czytałaś?
- Nie, ale nie brzmi zachęcająco... Pewnie jest smutna. Czemu czytasz takie książki? - na to już nie odpowiedział. Za to poszedł wgłąb biblioteki.
- Co chcesz wypożyczyć? - teraz to on zmienia temat... 
- Jeszcze nie wiem, coś lekkiego. - mówiłam zza jego pleców.
- Pewnie jakąś lekką fantastykę? Przykro mi, na tym się nie znam. Wolę książki na faktach, o problemach i o czymś ważnym, a nie o wampirach czy innych takich stworach. - rzucił z pogardą.

Zatrzymałam go i stanęłam naprzeciwko niego.

- Nie, nie chodzi mi o „lekką fantastykę” jak to ująłeś. Chodzi mi o coś przyjemnego, żebym się odstresowała i oderwała od życia, a nie pogrążyła w smutku. Też mógłbyś spróbować.
- Przepraszam. Pójdę po bibliotekarkę, może ci coś doradzi.

Pokiwałam głową i zaczęłam przeglądać książki. „Pamiętnik narkomanki”... czemu on czyta takie rzeczy? Może też ma jakieś problemy? Rozmyślania przerwała mi bibliotekarka, z której pomocą wybrałam książkę.
Po tym wydarzeniu, co tydzień spotykaliśmy się w bibliotece i czytaliśmy razem, wybieraliśmy książki i czasem wymienialiśmy kilka zdań. Minął wrzesień - wszystkie liście zrobiły się żółte; październik – spadały gromadami; zaczął się listopad – zostały pozamiatane z cmentarza, groby ozdobione zostały kwiatami. Spadł śnieg.
Wbiegłam do domu cała posypana białym puchem. 

- Cześć wszystkim, już jestem! - krzyczałam, zdejmując płaszcz i wieszając go przy kominku.
Buty, całe w śniegu, również musiałam tam postawić. - Tylko się przebiorę i możemy iść!

Pierwszy listopad. Wbrew pozorom, lubię to święto. Jest tak rodzinnie. Najpierw idziemy na cmentarz, a potem jedziemy do Szczecinka do babci. Wieczorem odwiedzamy tamtejszy cmentarz, nocujemy u niej i wracamy rano do Koszalina. Mama zawsze boi się wracać po ciemku, więc wracamy rano. Pobiegłam na górę do swojego pokoju i przyszykowałam sobie ubrania. Rozczesałam włosy i zaplotłam długi warkocz. Przebrałam się w biegu i po minucie byłam już gotowa do wyjścia na dole. Mama krzątała się w kuchni, pakując sałatki, ciasta i inne potrawy, które miała zabrać do babci; tata pakował torby do samochodu, a Milenka, nazywana w domu Luną, bawiła się z psem na dworze. Dostałyśmy go trzy lata temu, wabi się Bruno. Jest małym kundelkiem, ale i tak ją uwielbiamy.

- Mamo, pomóc ci w czymś?
- Nie, możesz już się z Lenką pakować do samochodu. Nakarmiłyście Bruna? 
- Przecież sama mu dawałaś rano – śmieję się, ale mama zaraz gasi mnie nieprzyjemnym krzykiem. 
- Nie widzisz, że jestem zajęta?! Wsiadaj już do samochodu i zabierz Milenę z dworu! Sprawdziłaś czy wszystko wzięłaś? Nic przydatnego nie robisz!

Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Wyszłam na dwór, cicho zamykając drzwi za sobą. Mama wciąż na mnie krzyczała. 

- Luna, chodź już do samochodu – wzięłam siostrę na ręce i wsadziłam do fotelika w samochodzie. Bruno wskoczył za nią i usiadł jej na kolanach.
- Tylko zapnij ją dobrze, Magdo! - krzyknął tata, wychylając głowę zza klapy bagażnika.

Gdy już wszyscy siedzieliśmy w samochodzie założyłam słuchawki, żeby nie słyszeć cichych kłótni po francusku. Rodzice nie kłócili się po polsku, bo nie chcieli, żeby Milka słyszała jak sobie wytykają błędy. Zapominali jednak, że byłam w grupie zaawansowanej francuskiego już drugi rok. Podczas, gdy mama i tata się kłócą, a Milena śpi, przytulając się do Bruna, po mojej głowie chodzą teksty piosenek, słowa wypowiedziane przez Filipa, moje ulubione wiersze, różne książki, ludzie. Rozmyślam nad wszystkim. Szczególnie myśl o jednej, małej osóbce, której nie mogłam poznać, a czuję się jakbym znała ją długo. Miała się nazywać Julka. Moja najmłodsza siostra. Miała się urodzić rok po Milenie. Umarła przy porodzie. Chyba nie tylko ja nadal nie mogę się pogodzić z tym, że nie żyje. Z tym, że jej grób jest taki malutki. Często zastanawiam co się z nią dzieje. Nie miała nawet okazji nas poznać, nawet nie miała okazji nauczyć się mówić. Milena o niej nie wie, więc nie rozmawiamy o tym. Zresztą, nawet gdy śpi lub jest w przedszkolu o niej nie mówimy. Nie dorośliśmy do tego i nie wiem czy kiedykolwiek dorośniemy.
Nie zorientowałam się nawet kiedy zasnęłam. No ale cóż.


Wszystkich Świętych minęło tak jak zawsze, cmentarz, dom, cmentarz, dom. Rodzice na chwilę przestali się kłócić, a ja się uśmiechnęłam. Jednak gdy zobaczyłam, że stoją na dworze i krzyczą powiedziałam wszystkim, że jestem zmęczona i resztę wieczoru przeleżałam w łóżku słuchając swoich ulubionych piosenek, czytając i płacząc. W pewnym momencie mój telefon zaczął wibrować. Serce podskoczyło mi do gardła. Zazwyczaj nikt do mnie nie dzwonił ani nie pisał.

Czy tylko ja zamiast siedzieć z rodziną czytam książki i słucham muzyki w łóżku? 

Filip”
Mimowolnie uśmiechnęłam się.
Nie, nie tylko ty. Ale to dobrze, bo myślałam, że jestem nienormalna”.
Wysłałam.
Nagle pomyślałam sobie, że to wszystko jest głupie. Że nie widzę sensu życia. Że gdzieś po drodze go zgubiłam. Że tak naprawdę, to nie wiem po co żyję. Poczułam się jakbym była niczym. Zupełnym niczym. Spojrzałam w lustro i miałam ochotę czymś w nie rzucić. Poczułam niesamowitą złość. Wybuchłam płaczem i miałam ochotę zedrzeć z siebie skórę, chciałam wyjść ze swojego ciała. Uciec od siebie. Zrobić sobie krzywdę. Odejść. Utopić się. Tyle sposobów na samobójstwo, a ani jednego nie potrafiłam wypróbować.
Jeśli myślisz teraz o śmierci, przestań. Ja też o niej myślę, codziennie”.
Skąd on o tym wie? Przełknęłam łzy i trzęsącą się dłonią odpisałam. 

„Chcę sobie coś zrobić”
Wbijając paznokcie w szyję położyłam się na łóżko i płakałam. Po chwili otworzyłam okno i wyszłam prosto w śnieg. Z pewnego miejsca w szyi zaczęła kapać krew. Na śniegu powstały trzy czerwone kropki. Szybko przyłożyłam do tego miejsca śnieg.
Tego dnia po raz pierwszy się okaleczyłam.

***

- Magda, co ty masz na szyi? - zapytała dociekliwie Milena.
Czteroletnia bestia, zauważyła to!

- Nic takiego – burknęłam, odwracając się. - Chcę spać.
Leżała nade mną na naszym łóżku piętrowym. Wieszała się na barierce i zwisała, patrząc na mnie.

- Uważaj, bo spadniesz! - prawie, że krzyknęłam.
Był 3 listopada, niedziela. Wczoraj już wróciliśmy od babci. Prawdopodobnie jest teraz dopiero 7 rano, ale Milena musiała mnie obudzić. 

- Czy ty nie możesz choć raz pospać dłużej albo najzwyczajniej mnie nie budzić? - zapytałam ironicznie.
- Nie chcę mi się już spać. Chcę oglądać bajkę. - krzyczała, skacząc po swoim łóżku.
- Przestań, bo zapadniesz mi się na głowę!

Czasami miałam ochotę ją uderzyć. Niechętnie wstałam z łózka i włączyłam bajkę. Poszłam do łazienki obok naszego pokoju i znowu zniesmaczona spojrzałam w lustro. Potem stanęłam na wagę. Gruba świnia. 

- Znowu przytyłaś – mruczałam do siebie z pogardą w głosie.
Na mojej szyi, karku i okolicach obojczyków wyróżniały się czerwone kreski, cieńsze i grubsze. Ułożyłam włosy tak, aby Luna nie mogła ponownie tego zobaczyć. Dla bezpieczeństwa przykryłam się kołdrą po sam nos. Nie mogłam spać. Myślałam o tym, że dzisiaj nic nie zjem. Że wypiję jedynie sok. A potem spotkam się z Filipem. Umówiłam się z nim o 17. Do tej pory na moim ciele pojawiły się dwie nowe czerwone, świeże „kreski”. Strasznie piekły.
Powoli zaczęłam sobie uświadamiać jak bardzo się zmieniłam. Co się ze mną stało? Jeszcze we wrześniu całkiem pozytywna, opatulona musztardowym swetrem czytałam książki w bibliotece. Nie rozumiem co się stało.
O 17 opowiedziałam o tym Filipowi. Znowu się nie uśmiechał.
Nic na to nie powiedział. Wyciągnął tylko paczkę papierosów i przysunął ją do mnie. Nie zareagowałam zbyt zamyślona. Nie powiedział dziś jeszcze ani jednego słowa prócz „cześć”. Zapalił papierosa i zaciągnął się. Podniósł pytająco brwi i przysunął mi zapalonego papierosa. Wzięłam go w rękę i zaciągnęłam się. Filip wyciągnął jeszcze jednego i zapalił. Siedzieliśmy na ziemi i paliliśmy w ciszy. Gdy skończyliśmy Filip podwinął rękaw. Cała jego ręka pokryta była bliznami. Opuściłam głowę i zdjęłam szalik. Nie potrzebowaliśmy słów.
Minął listopad. Spotykaliśmy się z Filipem prawie codziennie. Rzadko kiedy rozmawialiśmy. Zazwyczaj paliliśmy w ciszy. Na mojej szyi i rękach przybywało blizn, na jego też.
Minęła ponad połowa grudnia. Filip był w szpitalu. Nadal jest. Nie chcieli mnie wpuścić. Straciłam kogoś z kim mogłabym pomilczeć i popalić. Nie mam już dostępu do fajek.

Wigilia

Co jest takiego w tym święcie? Nie rozumiem. Jedzenie, prezenty, choinka, sztuczna miłość. Całe to udawanie, że wszystko jest dobrze. Milena bawiąca się pod stołem prezentami, rodzice kłócący się w kuchni po francusku. A ja? Siedzę i myślę, z obrzydzeniem, patrząc na jedzenie. Otworzywszy, jakże nieudany, prezent od rodziców uśmiechnęłam się sztucznie i poszłam na górę. Dostałam od nich książkę, którą czytałam milion razy. Jest zbyt wesoła i pozytywna na mój nastrój. Jednak otwieram ją po chwili i zagłębiam się w lekturę. Przerzucając kartki na mojej twarzy maluje się coraz większe szczęście. Nagle mam ochotę zbiec na dół do rodziców i ich przytulić. Spędzić z nimi czas. Bez zastanowienia zbiegam na dół i biorę na kolana Milkę. Jak co roku oglądają „Kevin sam w domu”. Nie cierpię tego filmu. Zostaję jednak na kanapie i śmieję się wtedy kiedy reszta. Śmieszą mnie nawet te najgłupsze sceny. Co się ze mną stało? 

- Nie otworzyłaś reszty prezentów, Mania – gdy usłyszałam to zdrobnienie poczułam wielkie ciepło na sercu. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak do mnie mówili. Wstaję powoli, biorąc Milkę na barana. Nurkujemy razem pod choinkę i wyciągamy resztę prezentów. Zakładam świąteczną czapkę, udając Świętego Mikołaja i rozdaję prezenty. Milenka biega z Brunem, krzycząc, żeby rodzice nie otwierali prezentów. Usiadłszy ponownie na kanapie, z Milką na kolanach, rozpakowuję trzy ostatnie prezenty. W pierwszym pudełku znalazłam kilka fajnych ciuchów, w czym dwa cudowne swetry, w drugim nowiusieńki odtwarzacz MP3 i kolczyki. Trzecie pudełeczko jest dosyć małe. Otwieram je i widzę jeszcze mniejsze pudełko. Zdziwiona patrzę na twarze rodziców. Zachęcają mnie gestami do dalszego rozpakowywania prezentu. W tym pudełku jest następne, owiązane sznurkami i wstążkami. Gdy już udało mi się zupełnie rozpakować ostatni prezent ujrzałam... Kluczyki. Na początku byłam zaskoczona, nie zrozumiałam co to ma znaczyć. Potem tata kazał mi otworzyć okno.
Na podjeździe stał skuter jaki sobie wymarzyłam. Rzuciłam się na rodziców, przytulając i całując ich. 

- Najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam! - krzyczałam, ubierając się. - Mogę go wypróbować?
- Oczywiście – odpowiedział szczęśliwy tata. - Tylko uważaj.
- Będę – mówiłam wsiadając na skuter.

Jednym, mocnym ruchem odpaliłam go. Warkot silnika sprawił, że czułam się jeszcze bardziej podekscytowana. Wyjechałam z podwórka i pojechałam przed siebie. Kręciłam się po całym Koszalinie, przejeżdżając obok galerii „Forum”, „Emki”, obok ratusza, dworca i szpitala. Tak. To tam się zatrzymałam.
Mamo, będę trochę później, nic mi nie jest, nie martwcie się.” - napisałam mamie, wchodząc do szpitala. 

- Dzień dobry, szukam Filipa Zawadzkiego – kobieta z recepcji spojrzała na mnie spode łba.
- A kim pani jest? - zapytała szorstkim głosem. 
- Koleżanką, chcę mu złożyć życzenia.

Recepcjonistka pomruczała coś pod nosem i niechętnie wskazała mi drogę.
Cicho weszłam do sali. Oprócz Filipa nie było na niej nikogo. Pewnie mają przepustkę na święta albo siedzą w świetlicy i zajadają się pierogami.

- Cześć, Filip – odwrócił głowę w moją stronę i przymknął oczy.
- Czego chcesz? - zachrypiał tak, że się przeraziłam.
- Przyszłam zapytać, co się z tobą dzieje...
- A co cię to obchodzi?! Jak chcesz papierosa, to znajdź sobie innego dostawcę, bo tak szybko stąd nie wyjdę! - przerwał mi rozzłoszczony Filip. Był ode mnie odwrócony, ale byłam prawie pewna, że oczy ma pełne łez.
- Nie odpisywałeś, nie odbie...
- Wyjdź stąd! Fajki mam w szufladzie, bierz ile chcesz i idź! Nie wracaj!

Stanęłam jak wryta. Kazał mi się wynosić. W Boże Narodzenie. Kiedy przyszłam go wesprzeć. Co mu się stało? Nagle zaczął się wydzierać. Rzucił we mnie paczką papierosów a potem kolejną. Szybko schowałam je do kieszeni i wybiegłam. Na korytarzu oparłam się o ścianę i zaczęłam płakać. Pielęgniarka, która wbiegła do Filipa po moim wyjściu, by go uspokoić, spojrzała na mnie krzywo. Wszyscy obecni na mnie patrzyli. Wstałam i ze spuszczoną głową wyszłam. Na dworze sypał śnieg, mój skuter stał pod daszkiem, ale i tak był posypany białym puchem. Wsiadłam na niego i pognałam w miejsce, w którym zawsze siedzieliśmy z Filipem. To skraj lasu, obok przepływa rzeczka. Usiadłam tam gdzie zawsze i włożyłam ręce głęboko w kieszenie. Papierosy. Zapomniałam o nich. Czy chcę znowu zacząć palić? Wiem, że dzięki temu trochę się wyładuję. Że przestanę przejmować się tym co stało się w szpitalu. Poczułam wibracje telefonu.

- Gdzie jesteś? - zapytała mama przez telefon. - Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko... w porządku. Jestem w parku – poniekąd był to park, ale mało uczęszczany. Więc skłamałam czy nie?
- Wracaj już do domu, dobrze?
- Dobrze, zaraz będę – starałam się jak mogłam, żeby głos mi nie drżał. Wyciągnęłam z paczki papierosa i zapaliłam go. Dobrze, że zawsze mam ze sobą zapalniczkę. Rozmyślałam o Filipie. Nie powiedział mi co mu jest. Dlaczego leży tak długo w szpitalu? I dlaczego jest tam sam w Wigilię? Te pytania dręczyły mnie w drodze powrotnej do domu jak również w domu. 
- Co się stało, kochanie? - zapytała zaniepokojona mama. 
- Nic takiego, wszystko w porządku. - próbowałam się uśmiechnąć, jednak nie wyszło mi. 
- Przecież widzę, że coś jest nie tak. Możesz mi powiedzieć.

Nie cierpię, gdy tak mówią. Przecież dobrze wiem co mogę, a czego nie mogę im powiedzieć. 

- Nie widzisz, że ona nie chce rozmawiać?! Daj dzieciakowi trochę swobody! - wydarł się ojciec, obejmując mnie ramieniem.
- Przestań krzyczeć! Chcę z nią porozmawiać!

Rodzice znowu zaczęli się kłócić, a ja korzystając z okazji czmychnęłam do swojego pokoju na górę. Rzuciłam kluczyki na biurko i poszłam do łazienki. Patrząc sobie w oczy zastanawiałam się, co stało się z tamtą dziewczyną. Szczęśliwą i wesołą, mimo że miała wiele problemów i była samotna. Chyba po prostu się poddała. Kiedy to się stało? Jak? Pytania wwiercały się w mój umysł niczym gwoździe. Umyłam się i położyłam do łóżka z słuchawkami w uszach. Zanim poszłam spać, wzięłam telefon i napisałam do Filipa. 

„Przepraszam, nie powinnam była przychodzić.”
Zgasiłam światło i zamknęłam oczy, z których płynęły już łzy. Gdy już prawie usnęłam, usłyszałam wibracje w telefonie. Szybko podniosłam głowę, z nadzieją, że to sms od Filipa.

Ja też przepraszam. Śpij dobrze.”

hej. :) Oto pierwszy rozdział mojego nowego bloga. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Miło by było, gdybyście również skomentowali i powiedzieli co Wam się podobało, a co nie. Do zobaczenia! :)